Jacek Kaczmarski 1975 Za rękę prowadzony Gdzie szyldy i neony Patrzyłem z zachwytem na świat dokoła mnie. Tu lody i cukierki, Tam piwo i serdelki Z głośników zaś strażacka orkiestra w trąby dmie. I ludzie tacy żywi I wszyscy są szczęśliwi I czuję niejasno, że też ze szczęścia drżę… Chcę śmiać się, cieszyć, gadać I bawić się, lecz nadal Za rękę mnie prowadzą i jeszcze nie wiem gdzie. Wesołe miasteczko! Tu słońca z tektury Wciąż skrzą się światłością żarówek tysiąca. I wtedy, gdy niebo zaciągną burz chmury, I wtedy, gdy nie ma już słońca. W wesołym miasteczku w powietrzu jest radość, Tu ten dziś się śmieje, kto wczoraj chciał łkać I nigdy tym śmiechom nie stanie się zadość, Nawet kiedy nie będzie już z czego się śmiać. Gabinet krzywych luster – Znikają oczy usta, A za to rosną uszy i ogromnieje brzuch! A obok już inaczej: Twarz cała jakby płacze I tułów pokręcony, wystarczy tylko ruch. A potem karuzela I coraz szybciej, śmielej, I już mi nie przeszkadza, że ciągle w kółko gna! Pod niebem z ziemi szydzę I świat pod sobą widzę I wiatr mi świszcze w uszach, orkiestra marsza gra! Wesołe miasteczko! Tu słońca z tektury Wciąż skrzą się światłością żarówek tysiąca. I wtedy, gdy niebo zaciągną burz chmury, I wtedy, gdy nie ma już słońca. W wesołym miasteczku w powietrzu jest radość, Tu ten dziś się śmieje, kto wczoraj chciał łkać I nigdy tym śmiechom nie stanie się zadość, Nawet kiedy nie będzie już z czego się śmiać. Gdy spłynę już spod nieba Na ziemi stanąć trzeba – Niełatwo; zamęt w głowie, kolana dziko drżą. Strzelnica się podsuwa, Więc staję, biorę spluwę. Pojawia się sylwetka – niweczę strzałem ją! Ktoś obok w cieniu stoi, Podsuwa mi naboje, Ja mierzę, strzelam, mierzę i strzelam raz po raz! Wyjmuje ktoś spod lady Ordery z czekolady I dla mnie – rozgrzanego – już przestał istnieć czas… Wesołe miasteczko! Tu słońca z tektury Wciąż skrzą się światłością żarówek tysiąca. I wtedy, gdy niebo zaciągną burz chmury, I wtedy, gdy nie ma już słońca. W wesołym miasteczku w powietrzu jest radość Tu ten dziś się śmieje, kto wczoraj chciał łkać I nigdy tym śmiechom nie stanie się zadość, Nawet kiedy nie będzie już z czego się śmiać. Więc rzucam broń i pędzę! Gdzie – nie wiem – byle prędzej, Orkiestrą huczy głowa, a w skroniach tętni krew! I widzę beczkę śmiechu – Wskakuję bez oddechu, Wiruję! Wpadam w otchłań! I nie ma mnie! Jest śmiech. Obraz: Wayne Williams - Going to the Fair #jacekkaczmarski #kaczmarski #balladaowesołymmiasteczku